Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grażyna Plebanek, autorka "Pani Furii" opowiada o życiu w Europie

Małgorzata Matuszewska
Ingrid Otto
Grażyna Plebanek, autorka „Pani Furii”, nagrodzonej w II Konkursie Dramaturgicznym STREFY KONTAKTU Wrocławskiego Teatru Współczesnego, opowiada o współczesnej Europie i swojej twórczości. "Panią Furię" można zobaczyć po raz ostatni w tym sezonie na scenie przy ul. Rzeźniczej we Wrocławiu dziś (25 maja) o godz. 19.15.

Dlaczego zdecydowała się Pani na mieszkanie w Brukseli?
Jako dziennikarska rodzina, z Warszawy pojechaliśmy najpierw do Sztokholmu. Po to, żeby zobaczyć, jak się mieszka gdzie indziej. Nie była to kwestia zarobków, bo wówczas lepsze mielibyśmy w Polsce, tylko ciekawości. Podkreślam to, bo przyczyny wyjazdu czy emigracji bywają różne. Czasem wynikają z braku wyjścia, u nas to była kwestia ciekawości. Kiedy tam zamieszkaliśmy 18 lat temu, Sztokholm nie miał jeszcze takich problemów, jak dziś, był trochę, jak Bullerbyn.
Z kolei Bruksela okazała się być cudownym tyglem kulturowym, gdzie się mnóstwo dzieje: dobrze i źle, jest wiele kultur i namiętności, zrozumienia i niezrozumienia. Artystycznie nie można wymarzyć sobie lepszego miejsca. Kocham miasta, najlepiej zawodowo czuję się w takim, jak Bruksela, Londyn, Paryż, gdzie często bywam – to miasta, w których zbiera się mnóstwo ludzi z różnych kontynentów. One są inspirujące.

Obecność Parlamentu Europejskiego wpływa na mieszkańców?
Nie bardzo. Tak naprawdę instytucje unijne funkcjonują na marginesie życia miasta. Wiem, że ich pracownikom wydaje się, że są bardzo ważni, ale nikt nie zwraca na nich uwagi, poza sytuacjami, kiedy chcą wynająć mieszkanie. W pejzażu miasta nie ma urzędników, oni mają własne enklawy, tam toczy się ich życie towarzyskie, dość hermetycznie się siebie trzymają. Ten świat opisałam w „Nielegalnych związkach”, to świat ludzi, którzy przyjeżdżają tu na jakiś czas, a potem wracają do siebie.
Prawdziwa Bruksela jest miastem złożonym z bardzo wielu narodowości, z ludzi, którzy bywają imigrantami w pierwszym, drugim, trzecim pokoleniu. Belgów jest raptem połowa, urodzonych często poza Brukselą. My, którzy tu od lat mieszkamy i angażujemy się w życie miasta, wiemy , czym jest rasizm, znamy to z naszego podwórka.

Pani chyba rasizm nie dotyczy?
Dotyka mnie rodzaj rasizmu, który w „Nielegalnych związkach” nazwałam „aksamitnym rasizmem”. Niby go nie ma, ale… Jestem biała, ale jestem Polką, a nasza część Europy jest traktowana jako gorsza. Odbiór bywa lekko pogardliwy. Nie zawsze, ale zdarza się.

Dlaczego, przecież byliśmy znani i doceniani z powodu rozwoju gospodarczego…
Takie wiadomości docierają do mentalności ludzkiej z dużym opóźnieniem. To, że byliśmy pupilkiem i „najlepszym uczniem” w Europie pod względem gospodarki, budziło aprobatę, ale podszytą lekką podejrzliwością. Kiedy po wybraniu PiS-u wysypał się worek z aborcją, sądami, Puszczą, miałam wrażenie, że mieszkańcom zachodniej Europy trochę ulżyło – no tak, przecież wiadomo było, że coś im się nie uda.
Według ich stereotypu na nasz temat, specjalnością Polaków są budowy, sprzątanie mieszkań i opieka nad dziećmi. Belgowie, dowiadując się, że jestem Polką, zwykle odpowiadają: „mam sprzątaczkę z Polski”. A teraz jesteśmy pośmiewiskiem, ze względu na polska politykę.

Z innych ludzi też?
Dzięki kulturowemu miksowi, brukselczycy mają bardzo fajne podejście do siebie nawzajem. Każdy skądś jest, każdy rozumie to, że tożsamość może być złożona. Tu jest wiele osób z mieszanych związków, zawierających mieszane związki, w których mówi się kilkoma językami. To daje fantastyczne możliwości kontaktowania się z ludźmi. Pojedyncza, zawężona tożsamość wydaje się tu dziwna. Tak, jak napisał Amin Maalouf w „Zabójczych tożsamość”, zawężanie jej do jednej jest zabójcza dla rozwoju. Belgia jest krajem oficjalnie trójjęzycznym, urzędowe języki to francuski, niderlandzki i niemiecki. Już samo to nie pozwala wymachiwać sztandarem homogeniczności.

Studiowała Pani afrykanistykę i pisząc „Panią Furię” korzystała z afrykańskich opowieści mówionych. Zna Pani język lingala?
Skończyłam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Później w Brukseli przez rok studiowałam literaturę mówioną afrykańską, ale nie język lingala, tylko strukturę powieści mówionej. Pojechałam do Kinszasy, żeby posłuchać, jak się opowiada. Mówię po francusku, więc te opowieści rozumiałam, lingala nie znam. Na studiach analizowaliśmy opowieści w lingala w tłumaczeniu na francuski.

Jakie to opowieści?
Spontaniczne albo takie, które opowiada się przy okazji uroczystości: weselnych, pogrzebowych i innych. W zgromadzeniach opowieści pełnią funkcję integracyjną. U nas resztką kultury mówionej były toasty, które pamiętam z mojego domu rodzinnego, kiedy żyli moi dziadkowie i pradziadkowie. Te toasty miały złożoną strukturę, jak na filmach o weselach brytyjskich, kiedy to świadek musi powiedzieć o konkretnych rzeczach, np. o tym, jak młodzi się poznali. W toastach afrykańskich opowiada się o rodzinie, przypomina przodków. W Afryce Subsaharyjskiej, której kulturę studiowałam, opowieści dotyczą wywodzących się stamtąd rodów, ale też uniwersaliów, np. uczuć. Dziś jest coraz mniej opowiadaczy, bo wszedł Internet, ludzie nie interesują się słowem mówionym tak, jak dawniej. Prawdziwi opowiadacze wymierają.

Jest miejsce, w którym czuje się Pani biała, „lepsza”, inna?
W Kinszasie miałam paskudne uczucie, że jestem biała, a za białością idzie tzw. bogactwo. Bo tam biały oznacza bogaty. Nie bardzo pomagały tłumaczenia, że pochodzę z kraju postkomunistycznego, a nasze bogactwo jest złudne, świeże. Jesteśmy wychowani w innej kulturze i moi rozmówcy niespecjalnie rozumieli, o czym mówię. Pierwszym wrażeniem było: nagle człowiek jest biały i bogaty. Na lotnisku musiałam stanąć w innej kolejce.

Miała Pani poczucie winy?
Nie, irytacji. Wina mnie nie dotyczy, bo nie pochodzę z zachodniego kraju europejskiego, który kolonizował Afrykę. Nie jestem Belgijką, mam tożsamość polsko-warszawsko-brukselską. Najbardziej utożsamiam się z miastami.
Mieszkając we współczesnej Europie człowiek, o ile uda mu się tam dotrzeć, zawsze czuje się inny i samotny? W momencie, kiedy pisała Pani „Panią Furię”, problem uchodźców nie był jeszcze tak rozwinięty, jak dziś.
Nie był. Ale wydaje mi się, że obcym można czuć się nawet we własnym domu, mimo, że mieszka się tam od dziecka i jest się otoczonym tymi samymi ludźmi. W spektaklu „Pani Furia” pojawia się równoległy wątek Polki – wrocławianki dopisany przez dramaturżkę, Jadwigę Juczkowicz. Jej bohaterka, Anielka, wychowana w Polsce przez kochającą matkę, czuje się strasznie wyobcowana. W niej też wzbiera furia.
Samotności nie można przypisywać tylko fizycznej migracji, to problem głęboko ludzki, egzystencjalny. Choć oczywiście, jeśli człowiek zostawia swoją kulturę i musi się „przesadzić” do innej, może poczuć się wyobcowany. Zależy to od tego, co się robi ze swoją rdzenną kulturą. Niektórzy są pomiędzy kulturami, inni próbują zapomnieć tę rodzinną, jeszcze inni nie akceptują nowej. Kulturowe poczucie wyobcowania jest wpisane w podróże. Tak jak wpisane jest w nie bogactwo, związane z przyswajaniem nowych kultur.

Jak Pani przyjęła dopisanie wątku Anielki i jej matki do Pani sztuki?
Bardzo pozytywnie, byłam ciekawa, do czego moja sztuka zainspiruje reżysera, dramaturżkę, aktorów, twórców muzyki, scenografii. Nie mam w sobie takiej dozy narcyzmu, żeby protestować przeciw nowościom w mojej sztuce. Rozmawiałam o tym kilka miesięcy temu z reżyserem Krzysztofem Czeczotem. Książka i sztuka są napisane, gotowe. Interesuje mnie, co inni z tym zrobią, a nie, żeby się kurczowo trzymali tego, co napisałam. Wspaniale, jeśli moje teksty są dla innych inspirujące.

"Panią Furię" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym ostatni raz w sezonie można obejrzeć 25 maja o godz. 19.15.

Interesują Panią silne, niezależne kobiety? Takie chce Pani pokazywać?
Same się pokazują, wychodzi mi z osobistego doświadczenia, że są bardzo ciekawe. Silne kobiety, ale też silni mężczyźni, bo interesujący są ludzie z pasjami, niezależnie od płci. Dominika Kimaty pięknie gra Alię, jest przejmująca. Drobna, a ma w sobie siłę, niesamowity głos. Potrafiła pokazać dojmującą samotność swojej postaci i to, co się dzieje z tą samotnością. Zamieniła się w furię, jej furia znajduje ujście. Katarzyna Pilichowska jest z kolei niesamowitą Anielką. Wściekły anioł. Znakomita jest.

Pani często wpada w furię?
Nie. Staram się iść w takich kierunkach, żeby być jak najbardziej w zgodzie ze sobą. Jeśli nie odpowiadają mi pewne szufladki, a to jest powodem frustracji, nie wchodzę do nich. A jeśli ktoś mnie do nich wciska, wychodzę. Piszę o rolach społecznych jako o pewnego rodzaju opresyjności, którą funduje nam społeczeństwo. Kiedy młoda dziewczyna dorasta, ma swoje szufladki, w które musi wejść. Mnie w niektórych było bardzo niewygodnie, więc z nich wyszłam. Staram się tak kierować życiem i podejmować takie decyzje, żeby nie tkwić w sytuacjach, które mnie osaczają.
Ale są sytuacje, kiedy furia wzbiera – kiedy widzę okrucieństwo wobec ludzi, zwierząt, przyrody. Temu się trzeba przeciwstawiać całą sobą.

Jak my, Polacy się zmieniamy? Ma Pani porównanie z innymi nacjami, a my zmieniamy się, być może tak samo, jak ludzie na całym świecie. Jesteśmy egoistyczni, coraz bardziej zamknięci, patrzymy tylko na swoje…
Weszliśmy w etap rozwiniętego kapitalizmu, który niesie ze sobą pewne zachowania. Na przykład upadek inteligenckości. Kiedyś jej podstawą było „być”, a nie „mieć”. Teraz jest odwrotnie i, co więcej, to jest cenione. Etos inteligencki upada, króluje nuworyszowski. Kiedyś było obciachem nieczytanie, dziś nikomu nie przeszkadza, jeśli ktoś czyta jedną książkę rocznie. Elektronika, wirtualne media powodują, że się od siebie odsuwamy, nie ma spontanicznego „wpadania” do siebie. Ale to jest związane z rozwojem cywilizacji i istnieje na całym świecie.

Napisała Pani książkę, a na Konkurs Dramaturgiczny przysłała sztukę…
Książka wzięła się ze spotkań z ludźmi, w Brukseli był przypadek katowania bezdomnych przez grupkę policjantów obojga płci. Przeczytałam o tym w gazecie i zaczęłam się zastanawiać, kim jest kobieta, która to robi. Proceder odbywał się w sercu instytucji, która ma chronić obywateli, tymczasem poddawała opresji ludzi słabszych i tak już narażonych na szykany. Wyobraziłam sobie, że to ludzie, którzy właśnie przyjechali skądś, nie znają języka i brukselskiej rzeczywistości. Temat zaczął się domagać ujścia, ale do dziś nie wiem, dlaczego napisałam o emigrantach. Okazało się to profetyczne.
Chodziło mi o rys psychologiczny postaci, kobiety (przypisuje się nam opiekuńczość), dokonuje czegoś takiego. Pisząc jej historię, zorientowałam się, że ona też jest ofiarą. Ludzie zmuszani do procederu bicia obcokrajowców w mojej powieści, to też ofiary systemu, które zrobią wszystko, żeby czuć się na miejscu.
Dookoła jest mnóstwo młodych ludzi, którzy czują się odrzuceni przez rodziny, instytucje, są sfrustrowani i poza nawiasem, bo np. nie pracują. Ale chcą gdzieś przynależeć. I czasem poszukują desperacko grup, które ich przyjmą. To mogą być grupy nacjonalistyczne, albo nabory do grup terrorystycznych przez internet. W tym procederze znajduje się takie najsłabsze ogniwa, werbuje i używa ich do niecnych celów.
Sztuka powstała, bo zostałam zaproszona do II konkursu Strefy Kontaktu, organizowanego przez Wrocławski Teatr Współczesny. Moja sztuka „Pani Furia” dostała dwie nagrody. Jestem niezwykle wdzięczna wszystkim, dzięki którym odkryłam pisanie dla teatru. To fantastyczne doświadczenie.

Czy uda nam się pozbierać i zacząć żyć normalnie?
Jestem optymistką z wyboru i uważam, że w pewnym momencie ludzie się ockną. Są takie momenty przebudzeń, np. po Brexicie i dojściu Trumpa do władzy Francja wybrała Emmanuela Macrona, a nie Marine Le Pen. Teraz wszyscy przyglądają się Węgrom i Polsce, z przerażeniem obserwując, dlaczego takie rzeczy dzieją się w kraju, który przodował w zmianach ekonomicznych. Patrzą na nas, jako na kliniczny przykład zbrunatnienia. Skoro się przyglądają, to już dobrze. Może za tym przyjdzie myślenie, reakcja, propozycje, jak temu zaradzić.

Ciągle Pani ćwiczy boks?
Dwa lub trzy razy w tygodniu. Zawsze w podróż biorę ze sobą skakankę i znajduję czas na ćwiczenia. Zawsze marzyłam o kick-boxingu, w Brukseli udało mi się je zrealizować. Mam tam fajną grupę i trenerów, wsiąkłam w to (uśmiech). Mieć pasje to najwspanialsza rzecz.
CZYTAJ
"Pani Furia" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto