MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Płakowice – utracony dom. Historia koreańskich sierot z Ośrodka Wychowawczego.

HAK
foto:dolny-slask.org.pl
W latach 1953 - 1959 w Ośrodku Wychowawczym mieszkały sieroty z Korei Płn.

Lato 1953 roku. Stacja kolejowa w Płakowicach, niegdyś wsi, której wizytówką jest piękny pałac, dziś dzielnicy Lwówka Śląskiego. Na niewielki peron przyjeżdża długi pociąg. Po chwili ciszy wysiadają z niego koreańskie dzieci – sieroty, których rodzice zginęli podczas wojny domowej w ich kraju. Są przerażone i zmęczone, ale jednocześnie grzeczne i posłuszne. Nic dziwnego. Przejechały m.in. Chiny i Związek Radziecki. Po chwili wszystkie stoją w szeregu i patrzą w dal na budynki, które od teraz będą ich domem.
Do dziś trudno uwierzyć, że oddalony o 20 km od Bolesławca „Lwi Gród” był przez sześć lat schronieniem dla ponad 1200 dzieci z dalekiej Azji. W Korei szalała wojna. Rząd Polski Ludowej postanowił wesprzeć komunistyczną Koreę Północną. Po rozpatrzeniu kilku lokalizacji na terenie kraju, postanowiono wybrać Płakowice – spokojną wieś położoną daleko od centrum, na dalekich i jeszcze wtedy nieco dzikich Ziemiach Odzyskanych.
Organizacja Ośrodka Wychowawczego objęta była absolutną tajemnicą. Przez wiele miesięcy mieszkańcy Lwówka nie mieli pojęcia o obecności sierot w podmiejskiej wsi. Nauczycieli i wychowawców niejednokrotnie kuszono przeprowadzką z odległych miejsc Polski. W większości wybierano ludzi młodych, którzy nie mają nic do stracenia i są w stanie przeprowadzić się z dala od rodziny. Było to ogromne wyzwanie logistyczne, stąd nie dziwi fakt umiejscowienia ośrodka właśnie w tym miejscu, które w przeszłości spełniało inne ważne role, m.in. szpitala psychiatrycznego.
Początki pobytu były niezwykle ciężkie zarówno dla dzieci jak i dla polskich wychowawców. Sieroty nie znały ani jednego słowa po polsku. Dla naszych pedagogów koreański był równie wielką tajemnicą. Ponadto jak relacjonują po latach nauczyciele, dużym problemem było odróżnienie dzieci. Ich rysy w porównaniu z polskimi dziećmi wydawały się być identyczne, szczególnie z uwagi na fakt, że niejednokrotnie miały one po pięć, sześć lat. Zaskakiwała również niesamowita dyscyplina , która rygorystycznie pilnowana była przez koreańskich opiekunów oraz tzw. kapitanów – starsze dzieci rekrutowane na liderów. Bardzo często różnice w wychowaniu i przepaść kulturowa pomiędzy obiema narodowościami, powodowały konflikty. Polscy nauczyciele nie akceptowali przemocy wobec dzieci oraz surowości, która nie pozwalała na radość i zabawę. Na szczęście w krótkim czasie się to zmieniło.
Po miesiącu zajęć w szkole, niektóre dzieci potrafiły już sprawnie komunikować się w obcym języku. Uczestniczyły w zajęciach prowadzonych po polsku ucząc się także historii swojego kraju, wychowania obywatelskiego oraz języka koreańskiego. Pomiędzy wychowawcami, a sierotami zawiązała się szczególna więź. Polacy począwszy od kierowców, kucharek, a na dyrektorach skończywszy, okazywały sierotom wiele ciepła. Stąd po powrocie do Korei, dzieci pisały listy zaadresowane do „mamy” lub „papy”.
Przez sześć lat pobytu w Płakowicach, zawiązało się wiele relacji, nierzadko miłości i pierwszych sympatii. Niezwykła więź połączyła młodą Koreankę Kim Ki Dok oraz wrocławskiego lekarza, twórcę krwiodawstwa w dawnym Breslau oraz żołnierza Armii Krajowej – dr Tadeusza Partykę. Mężczyzna poruszony losem sieroty, przez trzy miesiące ratował jej życie, wykonując liczne transfuzje krwi, które w tamtych czasach były luksusem. Partyka nierzadko ryzykował reputacją oraz posadą, aby zdobyć krew dla dziewczynki. Niestety, białaczka pokonała Kim Ki Dok, która została pochowana ma cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu.
Wyjazd z Polski i powrót do ojczyzny nastąpił nagle i z urzędniczym chłodem. W 1959 roku pierwsza grupa dzieci i młodzieży opuściła Płakowice. Tak rozkazały władze KRLD. Dla obu stron były to traumatyczne chwile. Większość z sierot pragnęła zostać w Polsce i spędzić tu resztę życia. To tu zdobyły wykształcenie, poznały język i bliskich przyjaciół. W Korei czekał na nie jedynie obraz zniszczenia i powojennej zawieruchy – nie miały tam nikogo.
Nie mniej wzruszające były listy jakie polscy nauczyciele otrzymywali jeszcze wiele lat po opuszczeniu przez Koreańczyków płakowickiego ośrodka. Dzieci pisały o tęsknocie oraz wspominały chwile spędzone w Polsce. Pragnęły ponownie skosztować smalcu, pobiec do pobliskiego lasu i uczyć się w polskiej szkole. Jeden z chłopców uciekł nawet z Korei i pieszo udał się na zachód, aby dotrzeć do Polski. Podobno znaleziono go martwego na terenie Chin, gdzie utopił się w bagnie. Niestety wiele kontaktów z powodu cenzury urwało się. Pozostały jedynie zdjęcia, listy i wspomnienia.
Po tej niesamowitej historii pozostała jeszcze jedna namacalna pamiątka, mianowicie tablica ulokowana na ścianie obecnej Szkoły Podstawowej Nr 3, która w dwóch językach przypomina o dawnych mieszkańcach tego miejsca. Kto wie, być może kiedyś spacerując płakowickim parkiem, wśród budynków Zespołu Placówek Edukacyjno – Wychowawczych, spotkamy starszego Azjatę, który ze łzami w oczach będzie wspominał swoje dzieciństwo?

od 7 lat
Wideo

Wyniki pierwszej tury wyborów we Francji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lwowekslaski.naszemiasto.pl Nasze Miasto